piątek, 25 września 2015


Sony w końcu wprowadził całkowicie odnowiony aparat dla swojej flagowej serii Xperia Z. Nowy aparat wyposażony jest w nowej generacji sensor 23MP z hybrydowym autofocusem (który daję precyzyjną blokadę już w 0.03 sekundy) ale optycznego stabilizatora obrazu nie było na karcie.



 Zamów kod zdejmujący simlocka dla telefonu Sony Xperia Z5.



Zamiast tego firma napełnia rodzine Xperia Z5 w aktywnym trybem Intelligent SteadyShot - wiele można powiedzieć o cyfrowej stabilizacji obrazu. Oto oficjalne wideo, które pokazuje aparat Xperia Z5 umieszczony w trudnym, dynamicznym środowisku.

poniedziałek, 27 stycznia 2014

Why not? – wywiad z Wojciechem Medyńskim!

Latynoski amant czy bułgarski kochanek? Miłość czy kariera? Spokojne czy huczne święta? Teatr czy telewizja?
Odpowiedzi na te (i inne) pytania znajdziecie w poniższym wywiadzie, który został przeprowadzony jeszcze w 2013 roku, kiedy Wojciech Medyński wraz z Anną Muchą, Weroniką Książkiewicz i Lesławem Żurkiem występował w Radomiu w spektaklu „Single i remiksy”, który zdecydowanie okazał się ogromnym sukcesem!
SingleIRemiksy01
Daria Prygiel: Jak opisałby Pan postać, którą Pan gra w spektaklu „Single i remiksy”?Wojciech Medyński: Sebastian, którego gram, jest dyrektorem reklamy w korporacji. Jest to wydawnictwo prasowe, które nie dość, że robi magazyn dla singli, to jeszcze tylko singli zatrudnia. Taki jest wymóg dyrekcji. I tu pojawia się mały problem, bo Sebastian jest w związku z Joanną, która pracuje w tym samym wydawnictwie. Muszą więc swoją relację mocno ukrywać. Ze względu na ciążę mojej scenicznej partnerki Ani Muchy, autor tekstu Marcin Szczygielski dopisał nowy wątek. Od jesieni więc Sebastian z Joanną dodatkowo ukrywają fakt, że spodziewają się dziecka. Sebastian jest postacią barwną, złożoną ze skrajności. Oprócz przypadłości astmatycznej, która sama w sobie jest dość komediowa, panicznie boi się swojej szefowej, ale momentami przyciśnięty do ściany, wychodzi z niego prawdziwy mężczyzna. Czasami jest zagubiony we mgle i kompletnie nie ogarnia swojego świata, a czasem z kolei jest błyskotliwy i kreatywny, choć często dzieje się to przez przypadek. Jako osobowość stanowi na pewno zabawną mieszankę.
A czy odnalazłby się Pan w jego świecie? Jako singiel, który poświęca wszystko dla kariery?Na pewno nie… Nigdy nie przekładałem pieniędzy czy kariery nad relacje międzyludzkie.
Co skłoniło Pana do wystąpienia w tym spektaklu?Pierwsza rzecz to na pewno sam tekst. Druga-– od trzech i pół roku gram w teatrze improwizacji Ab Ovo, dzięki czemu odkryłem w sobie, może to zabrzmi nieskromnie, talent komediowy, albo inaczej – możliwość bycia zabawnym na scenie. Moja menadżerka jest także współproducentką sztuki i widziała mnie w spektaklach improwizacji, więc kiedy pojawił się pomysł na wystawienie „Singli i remiksów”, zaproponowała mi właśnie tę rolę. Po trzecie – dotąd grałem głównie czarne charaktery, nie miałem okazji, by zagrać w farsie czy komedii, stwierdziłem więc: why not? Spróbujmy, zobaczmy. W zawodzie aktora ważne jest podejmowanie się bardzo różnorodnych zadań, bo to rozwija i wzbogaca nasz warsztat.
Jak współpracuje się Panu z innymi aktorami?Powinienem dla skandalu powiedzieć, że są okropni, ale niestety, nic z tego (śmiech). Pracuje się nam bardzo, bardzo dobrze. Jesteśmy fajnym teamem, który na bank się lubi. Przejechaliśmy już ze spektaklem tysiące kilometrów i spędziliśmy razem wiele godzin. Teraz ze względu na ciążę Ani Muchy będziemy mieć przerwę do połowy marca. Już zaczęły padać słowa „kurczę, będziemy tęsknić” i na pewno tak będzie.
Co sprawia Panu większą przyjemność – gra w teatrze czy w serialach? Dlaczego?To różne światy i każdy ma swoje fajne strony. Teatr ma w sobie magię, bo występując na scenie jest realny kontakt z publicznością. Trzeba być gotowym na sto procent tu i teraz. Nie ma możliwości powtórki, przemontowania, przycięcia, wycięcia, itd. Ta żywa energia, która się udziela, to jest najcenniejsze.
Jakie cechy musi posiadać aktor, aby występować w teatrze improwizacji?Chyba każdy sam musi to sprawdzić. Na pewno liczy się szybkość skojarzeń i refleks, to jest bardzo istotne. Przygoda z improwizacją zaczyna się od krótkich form. To są gry, coś w rodzaju mini etiud. Osoba, która przypadkiem weszła na spektakl, może nawet nie zorientować się, że scenka tworzona jest na poczekaniu, prosto z głowy, tu i teraz. Można to porównać do skeczy kabaretowych, gdzie bardzo szybko toczy się akcja, riposta za ripostą, puenta za puentą. Spotykaliśmy przez ostatnie 3 lata wiele osób, które próbowały swoich sił w improwizacji. Nie każdy ma do tego predyspozycje. Tu nie ma czasu na długie zastanawianie się, trzeba mieć solidny warsztat i zaufać umysłowi. Coś przychodzi ci do głowy i „jedziesz”, mając nadzieję, że to wszystko będzie miało ręce i nogi. Umiejętność szybkiego kojarzenia można wyćwiczyć przez trening, ale bardzo ważna jest naturalna łatwość. Jeśli ktoś nie ma takiego daru, to będzie ciężko. Oczywiście liczy się również poczucie humoru, ale gdybyśmy zapytali, to 90% osób odpowie, że je ma. Pytanie tylko jakie. W improwizacji trzeba też nabrać ogromnego dystansu do siebie samego, bo na scenę wychodzisz praktycznie „na golasa”. Nie masz czym się „zasłonić” – ani scenariuszem, ani reżyserem – tym, że ktoś ci coś kazał. Za wszystko odpowiadasz sam i musisz mieć tego świadomość. To są twoje teksty, twoje poczucie humoru, twoja inteligencja, twoje skojarzenia. To twoja decyzja, że będziesz chodził na czworaka z wypiętą pupą do widza, bo tego akurat wymaga stworzona przez ciebie sytuacja na scenie. Jeśli masz dystans do siebie, ale też i pokorę, to jesteś w stanie podjąć się wyzwania, jakim niewątpliwie jest improwizacja. Jeśli zaś boisz się śmieszności, spontaniczności, tego, że nie masz przeanalizowanego każdego ruchu czy kwestii, jednym słowem obawiasz się pójść na żywioł, to improwizacja na pewno nie jest twoją bajką.
Jakie są reakcje widzów? Czy publiczność chętnie współpracuje?Na pewno dzieje się tak na spektaklach otwartych, na których publiczność wie, na jaki występ przyszła i wie, czego się spodziewać. Mamy już grupę wiernych widzów, którzy regularnie przychodzą na nasze show, bo wiedzą, że zawsze zobaczą coś nowego, coś innego – każdy spektakl jest niepowtarzalny. Pojawili się już nawet tacy, którzy będąc kilka razy na naszych pokazach i słysząc, jakie sugestie padają z widowni, przygotowują się w domu, żeby mieć listę nowych haseł, aby nas zaskoczyć i dać nam trudny, przez co ciekawy materiał. Zaczyna więc być naprawdę coraz fajniej. Inaczej z kolei reaguje publiczność na pokazach zamkniętych tzw. eventach dla firm, gdzie gramy jako artystyczna niespodzianka. Ludzie przeważnie stykają się wtedy z improwizacją po raz pierwszy. I bywa różnie. Czasami jest tak, że wchodzą od razu w temat, są aktywni i chętni do współpracy, a czasem musimy się mocno postarać, aby przełamać lody, rozruszać publikę i zachęcić do udziału.
Czytałam, że przez wiele lat Pan tańczył, a jednak wybrał aktorstwo. Czy nie żałuje Pan swojej decyzji?Wybór aktorstwa odbył się drogą dedukcji, bo myślałem o zawodzie tancerza, ale w drugiej klasie liceum miałem kontuzję, przez co nie pojechałem na występ do Francji z zespołem, w którym wówczas tańczyłem. To było zwykłe skręcenie nogi, trzy tygodnie gipsu i tyle! Nic wielkiego, a jednak mocno pokrzyżowało moje wakacyjne plany i wtedy uświadomiłem sobie, że zawód tancerza jest bardzo ryzykowny. Będę się starał, ćwiczył X lat, a potem jeden niefortunny upadek z roweru może zniweczyć całą karierę, kompletnie wyłączyć z zawodu. Zacząłem więc zastanawiać się, w jakim zawodzie mógłbym połączyć wszystkie te rzeczy, które lubię. W liceum z grupą przyjaciół zaczęliśmy bawić się w teatrzyk, robiliśmy jednoaktówki, pokazywaliśmy to ludziom. Zrozumiałem wówczas, że taniec, śpiew i granie łączy  właśnie zawód aktora. Pomyślałem  – spróbujmy.
A czy ma Pan jeszcze jakieś pasje poza tymi trzema?Mój zawód stał się moją pasją. To nie jest tak, jak może myśleć część osób, że kończysz studia i jesteś gotowy. W tym zawodzie nigdy nie jesteś gotowy. Możesz i wręcz powinieneś non stop się rozwijać, w różnych kierunkach. Jest masa ciekawych warsztatów, które zawsze ci coś przyniosą. Kwestią jest to, jak z tego skorzystasz. Fakt, że skończyłem 10 lat temu szkołę aktorską, nie oznacza, że teraz tylko z tego czerpię. Wciąż rozwijam mój warsztat, dojrzewam i ten zawód dojrzewa wraz ze mną. Chcę, aby moje aktorstwo było cały czas świeże, żywe i żeby miało sens. Żeby nie wkradła się rutyna. Śmiać mi się chce, bo idąc na studia, nie przypuszczałem, że będę motywowany do tego, by analizować siebie, robić sobie tzw. psychoterapię. W danym momencie musisz włączyć „oko z boku”, które czujnie obserwuje twoje ciało i analizuje umysł, potok myśli. Dzięki temu uświadamiasz sobie jak wyglądasz w danej emocji, co musiałbyś zrobić, aby wrócić do tego samego stanu. To jest cały czas nauka siebie, która jest fascynująca.
Jak przygotowuje się Pan do roli? Np. w przypadku spektaklu „Single i remiksy”?Dla mnie najistotniejsze jest zebranie odpowiedniej ilości informacji, aby móc przeprowadzić proces myślowy – monologu wewnętrznego danej postaci, żebym wiedział, jak ona funkcjonuje umysłowo. Nie można pójść na łatwiznę, bo wtedy postać będzie płaska i nijaka. W „Singlach i remiksach” Sebastian – choć nie jest typem bystrzachy, nie jest też półgłówkiem. Jest dyrektorem marketingu, ma poważną funkcję i określoną wiedzę, ale jednocześnie jest facetem, który po prostu nie wyłapuje niuansów. Zastanawiałem się, jak to ugryźć. W ramach przygotowań muszę przepuścić wszystko przez umysł, żeby wiedzieć, co i dlaczego moja postać robi w danej sytuacji. Myślę, że zrozumienie postaci jest kluczowe i wtedy łatwiej się ją gra.
Swego czasu wystąpił Pan w reklamie Nescafe i są tacy, których oburza to, że aktorzy podejmują się takich zadań. A jakie jest Pana stanowisko?Śmieszą mnie takie komentarze. W mojej ocenie zawód aktora daje prawo do występowania w reklamie. To też jest przecież forma grania. Każdy ma wolny wybór i jest to osobista decyzja. Ci którzy mają z tym problem, nie muszą brać w tym udziału. Nie wtrącam się w zawodowe wybory innych, nie widzę więc powodu, by ktoś ingerował w moje.
Piszą o Panu „latynoski amant”. Uważa Pan to określenie za przekleństwo czy za ułatwienie?Ja bym raczej nazwał siebie „kochanek z Bułgarii” (śmiech). Szczerze mówiąc, nie wiem, jak ustosunkowywać się do takich opinii. One pojawiają się niezależnie od mojej woli. Nie podkręcam takich sytuacji, nie robię z siebie amanta, a już na pewno nie latynoskiego. Ludzie lubią szufladkować, bo to upraszcza rzeczywistość. Na szczęście nie wszyscy zadowalają się stereotypami. Mam nadzieję, że poprzez moją pracę udowodniam, że jako aktor mam do zaoferowania coś więcej niż tylko wygląd zewnętrzny.
Jak zamierza Pan spędzić święta?W domu, z rodziną. Niedawno mieliśmy obchody 50- lecia związku małżeńskiego moich rodziców, więc była okazja, by się spotkać. Była to naprawdę bardzo fajna, rodzinna impreza ze śpiewaniem i tańcami. Na święta znowu wszyscy się zobaczymy – dom pełen bliskich mi osób, dużo śmiechu, wiec będzie naprawdę miło.
Jak podsumowałby Pan 2013 rok pod względem swojej działalności zawodowej?Z pewnością był to dla mnie pracowity rok. W dużej części spędzony w trasie za sprawą „Singli i Remiksów”, które graliśmy w bardzo wielu miastach Polski jak i naszego teatru improwizacji AB OVO. 2013 mógłbym określić moim szczęśliwym, cygańskim rokiem.
A jakie ma Pan plany na przyszły rok?Prywatnie – remont mieszkania. A zawodowo – szykujemy nowe pomysły w AB OVO. Rozpoczynamy cykl AB OVO VIP OVO, w którym co miesiąc będziemy zapraszać do wspólnych występów znanych artystów, postaci z mediów i z showbiznesu. Nazwiska będziemy trzymać w tajemnicy aż do samego show. VIPami będą więc nie tylko nasi goście specjalni, ale przede wszystkim widzowie, którzy przyjdą na dany spektakl. Tylko oni zobaczą na żywo popularnych aktorów, kabareciarzy czy dziennikarzy w zupełnie nowej roli – w 100% improwizowanej na ich oczach. Poza tym mamy ambicję stworzyć regularną scenę teatru improwizacji w Warszawie. Od marca ponownie ruszamy w trasę z „Singlami i remiksami” i mam nadzieję, że do tego czasu wyrobię się z remontem, chociaż słabo to widzę. A reszta to zobaczymy, co życie przyniesie. Nie lubię za dużo planować.
A czego można życzyć Panu w Nowym Roku?Myślę, że wielu ciekawych projektów zawodowych. To będzie najlepsze życzenie, bo z resztą jakoś sobie poradzę.
W takim razie tego właśnie życzę i dziękuję za wywiad.Dziękuję bardzo.

wtorek, 14 stycznia 2014

Przygody TinTina: Błękitny Lotos. – recenzja

Tym razem Jarosław_D postanowił zrecenzować ostatnią część albumów z przygodami TinTina, czyli„Błekiny Lotos”. Jak go ocenił? Przeczytajcie!

Do sięgnięcia po album z przygodami TinTina skłonił mnie, obejrzany w jednej ze stacji TV film animowany w reżyserii Spielberga. Podczas seansu ubawiłem się przednio, dlatego też postanowiłem niejako dać szansę historiom tworzonym przez Herge. Okazja ku temu była tym lepsza, że w jednym ze sklepów można dostać cztery albumy wydane przez „Twój komiks” w bardzo niskiej, wręcz wyprzedażowej cenie sześciu złotych (za każdy z nich). Oferta jest ciągle dostępna, także zainteresowanych zapraszam i odsyłam do zakupów.
Spośród czterech, dostępnych albumów, mój wybór padł – z racji fascynacji Krajem Kwitnącej Wiśni – na część ostatnią. Nosi ona tytuł „Błękitny Lotos” i opowiada o (z notki wydawniczej):
Będący wciąż na tropie handlarzy narkotyków Tintin spotyka się z wysłańcem z Chin, który pod wpływem wywołującej szaleństwo trucizny Radżadal wariuje, zdążywszy wymówić tylko imię Mitsuhirato. Reporter udaje się do Chin w poszukiwaniu owej osoby, gdzie z trudem uchodzi cało z kilku zamachów. Gdy wraca do Indii zostaje porwany… W tym czasie następuje inwazja Japonii na Chiny, a Tintin staje się uczestnikiem wydarzeń.
Komiks powstał w roku 1935 i przyznać trzeba, że to widać. Rysunek jest bardzo uproszczony, nie ma tu graficznych fajerwerków. Dodatkowo jeszcze całość sprawia wrażenie, stworzonego z myślą o młodszych czytelnikach. Czy tak jest w rzeczywistości? Z jednej strony tak, bo historia opowiedziana w „Kwiecie Lotosu” (a pewnie i w pozostałych częściach), przede wszystkim ma bawić i ma być zgrabnie opowiedziana historią przygodową, z elementami wątków szpiegowskich. Taki (zachowując wszelkie proporcje) James Bond, „okrojony” ze swoich gadżetów. Występujący w głównych rolach dzieciak i „gadający” pies dodatkowo, bardzo mocno wzmacniają to wrażenie.
Z drugiej jednak strony Herge wywołuje swoimi albumami kontrowersje. Bardzo nagłośniona była sprawa, w której to oskarżono twórcę o rasizm, który miał być widoczny w części – „TinTin w Kongo”. Ostatecznie sąd belgijski oskarżenia oddalił, ale niesmak i wzbudzone kontrowersje pozostały. W recenzowanej przeze mnie części, żadnych takich postaw nie dostrzegłem, ale za to błacha z pozoru historyjka dla starszego czytelnika może być czymś więcej. Bardzo ważne jest tu, bowiem tło historyczne i z grubsza przedstawiony konflikt japońsko – chiński, pośród którego toczą się wydarzenia. Autor komiksu, stara się również walczyć z nierównym traktowaniem azjatów przez białych, dość dosadnie stając po stronie tolerancji i równego traktowania (patrz strony 6 i 7). Belg wskazuje również – być może przypadkowo, a być może jest to celowy zabieg – jak łatwo można manipulując faktami, doprowadzić do eskalacji konfliktów zbrojnych. Dowody tak wykorzystanej propagandy są wszystkim, którzy choć trochę interesują się historią doskonale znane i autor komiksu, ukazuje to zagrożenie wiążące się z wykorzystaniem mediów w czasie wojen.
Jak widać, więc album o przygodach TinTina, można odbierać dwojako, młodsi znajdą w nim przede wszystkim niezłą rozrywkę, starsi czytelnicy natomiast, mogą szukać dodatkowych smaczków, którymi raczy nas na kolejnych stronach autor.
Herge na 62 stronach starał się rozrysować historię, która w moim mniemaniu, równie dobrze mogłaby zająć, co najmniej dwa razy tyle stron. To powoduje, że momentami historia jest mocno rwana tzn. w ciągu zaledwie kilku kadrów głównych bohater przebywa w dwóch różnych państwach, przeżywając przy tym „od groma” przygód. W filmie scenariusz pasował idealnie do jego czasu, tu odnieść można wrażenie, że historia jest o dużo za krótka. Co do kadrów, to rozmieszczone są one w równych rzędach od lewej do prawej i panuje tu nie lada porządek. Nie ma mowy o żadnych wariacjach, czy nakładaniu się jednego rysunku na drugi. To z kolei ułatwia czytanie szczególnie tym młodszym miłośnikom sztuki komiksowej. Jak już wspomniałem kreska jest uproszczona, przez co postacie (szczególnie Azjaci), są do siebie bardzo podobni, tła również nie są zbyt skomplikowane. Nikt oczywiście nie wymagał poziomu Jiro Taniguchi, ale fajnie jest móc zawiesić oko na jakimś dobrze narysowanym kadrze. Tu nieco tego zabrakło.
Przedstawiona w zeszycie intryga jest dość zagmatwana, przez co długi czas nie wiemy jak się zakończy, finał może, więc zaskoczyć. Generalnie komiks ma swój urok i spore możliwości, z pewnością czas przeznaczony na czytanie nie był stracony, ale nie mogę też napisać, że album ten zrobił na mnie jakieś kolosalne wrażenie. Jeśli szukasz rozrywki, na kilka chwil to „Błękitny Lotos” powinien Ci się spodobać, jeśli od sztuki komiksowej wymagasz czegoś więcej to najlepiej będzie zakupić jeden album, aby przekonać się czy warto inwestować swoje pieniądze w wydania zbiorcze, które są sporo droższe.
Jeśli chodzi o samą, jakość wydania, to nie ma się w zasadzie, do czego przyczepić. 62 strony na kredowym, dobrej jakości, papierze. Duży format – A4 – i miękka okładka, razem sprawiają wizualnie, dobre wrażenie. Na tyle okładki przedstawiony jest spis wszystkich 23 albumów, wraz z okładkami, na które składa się seria przygód TinTina,.. Szkoda więc, że całość w wykonaniu wydawnictwa „Twój Komiks”, zakończyła się na zeszycie piątym.
Przygody TinTina: Błękitny Lotos
Wydanie I: 10/2003
Tytuł oryginalny: Le lotus bleu
Wydawca oryginalny: Delcourt
Liczba stron: 62
Format: A4
Oprawa: miękka
Papier: kredowy
Druk: kolor
Cena z okładki: 18,90 zł

niedziela, 5 stycznia 2014

Dla zainteresowanych pozbyciem się simlocka

Każdy, kto decyduje się na zakup telefonu komórkowego w abonamencie musi się liczyć z tym, że jest on wyposażony w tzw. Simlocka. Za sprawą tej blokady nie możemy korzystać z innych kart sim. Na szczęście możliwe jest ściągnięcie simlock, co skutecznie powinno odblokować nasz telefon. Dla osób mających tego rodzaju problem dostępnych jest szereg rozwiązań, które skutecznie pozwalają na ściągnięcie simlocka. Metody te są różnorodne w zależności od tego jaki posiadamy model telefonu, operatora, a także zainstalowanego oprogramowania. Do najpopularniejszych i przy okazji najprostszych sposobów na pozbycie się tej blokady jest zdalne ściągniecie przez internet kod simlock. Wspomniany kod należy wygenerować w oparciu o numer IMEI. Do tego jest to rozwiązanie, ponieważ jest to niezwykle łatwy sposób możemy pozbyć się ściągnąć bez korzystania z urządzeń peryferyjnych. Jeszcze innym rozwiązaniem dla chcących pozbyć się blokady telefonu jest wykorzystanie specjalistycznego softu i kabla USB, który pozwoli nam odblokować telefon.